Sady to jeden z powodów, dla których zakochaliśmy się w tej posiadłości. Choć nie są wielkie, a w obecnym stanie wymagają wiele pracy, są prawdziwym skarbem tego miejsca. Dlaczego? Bo dojrzewają w nich dawne odmiany papierówek i antonówek. Takich drzewek jest już niewiele. Niewiele też owoców ma taki smak. W markecie dawnych odmian jabłek się nie kupi. Współczesna gospodarka rolna zepchnęła te dawne odmiany jabłoni na boczny tor. Smutne to, ale prawdziwe. Zbyt często dziś stawia się na ilość, a nie jakość.
A przecież nic nie zastąpi smaku kompotu z papierówki czy zapachu szarlotki z antonówką. Żadne czerwoniutkie i błyszczące jabłuszka ze sklepowej półki nie mogą się z nimi równać.
No, dobrze. Ale zanim upieczemy szarlotkę i nastawimy kompot, będziemy musieli zakasać rękawy i zadbać o te nasze skarby.
Kilka tygodni temu odwiedziła nas nasza przyjaciółka. Pani Grażyna Rodziewicz jest sadownikiem z okolic Grójca i choć nigdy byście ją o to nie posądzili (sądząc po jej filigranowej posturze i delikatnym głosie), potrafi nieźle przyciąć. Gałęzie, oczywiście. A jak trzeba, to i na traktor wsiądzie, i pracowników pogoni.
Od pani Grażyny dowiedzieliśmy się między innymi, że współczesne odmiany jabłoni przycina się w sadownictwie na kształt kobiecej sylwetki. Gałęzie rozpościerają się na dwóch poziomach, by dawały więcej owoców i by łatwiej było je zbierać. Dowiedzieliśmy się również, że dawnych odmian jabłoni nie uprawia się na szeroką skalę, bo za szybko i za wysoko rosną. Zdecydowanie trudniej ukształtować je w kobiece krągłości. Stąd najlepszą formą dla dawnych odmian jest parasol.
Naszym drzewkom do parasoli troszkę brakuje. Musimy oczyścić je z suchych gałęzi, usunąć mech i porosty, a jesienią przyciąć drzewka, by nie rosły zbyt wysoko. No, bo kto się tam będzie potem wdrapywał.
Czeka nas sporo pracy, ale już w przyszłym roku będziemy mogli częstować gości szarlotką, jak się patrzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz