poniedziałek, 28 września 2015

Dom z duszą, czyli historia Zygmunta Tarło

Każdy dom ma swoją historię. Już od pierwszych chwil od wprowadzenia się nowych lokatorów zimne dotąd mury zaczynają żyć życiem swoich mieszkańców. Nasiąkają, jak chusteczka ich troskami i zmartwieniami, ale też promieniują ich radością i ciepłem. W przypadku starych domów ich historia potrafi być bardzo bogata. Często wchodząc do starego budynku mamy wrażenie, że jego korytarze i pomieszczenia mają duszę. I choćby po kątach straszyły pajęczyny, a na meblach rosły kolejne warstwy kurzu, my wiemy, że te stare mury żyją. Żyją i po cichutku szepczą swoje opowieści. Jeśli tylko usiądziemy kiedyś na starym fotelu i wsłuchamy się uważnie, to kto wie... Może uda nam się usłyszeć którąś z nich. Choć najprawdopodobniej weźmiemy je za zwykłe skrzypienie schodów i świst wiatru w nieszczelnym oknie.

Dworek na początku lat 50'tych. 
Dworek wybudowano w 1866 roku. Z początku był siedzibą zamożniejszych właścicieli ziemskich, ale na przestrzeni lat zmieniał zarówno swoich mieszkańców, jak i swoje przeznaczenie. Tylko pomyśleć, jakie dramaty mogły się tu rozgrywać, gdy we dworku stacjonowało podczas wojny wojsko niemieckie. Albo jak brzmiał śmiech dzieci biegnących na lekcje w zorganizowanej we dworku szkole. Ile razy ktoś zakrzyknął: „Na zdrowie!”, gdy w salonie, przy kominku trwało wesele. I... No, cóż. Ile miłosnych westchnień usłyszały ściany pokoi na górze.

Nasz dworek ma duszę. Nie mamy co do tego żadnej wątpliwości. Poczuliśmy to od razu i czujemy nadal. Wiemy, że gdyby te stare ściany i te stare drzewa w parku mogły mówić, to opowiedziałyby nam nie jedną ciekawą historię. O części z nich słyszymy zresztą od naszych sąsiadów i od ludzi, którzy dawniej we dworku mieszkali lub pracowali. I choć każda historia jest warta tego, by ją opowiedzieć, jedna szczególnie zauroczyła mi serce. Gdy skończycie czytać ten tekst, będziecie wiedzieli, dlaczego.

fot. /mjp.najlepszemedia.pl/
Poznajcie Zygmunta Tarło. Jest rok 1915. Niestety nie mamy jego zdjęcia z czasów, gdy był w wojsku, ale w mundurze legionisty II Brygady Legionów Polskich  musiał wyglądać bardzo podobnie do tych dwóch dżentelmenów ze zdjęcia. Zygmunt Tarło był wykształcony i pochodził z majętnej rodziny. Nie potrafił tego ukryć i nawet nie musiał. Widmo wojny mobilizowało wielu młodych ludzi do działania, a wśród inteligencji duch patriotyczny stawał się coraz silniejszy. Do wojska zaciągali się artyści i myśliciele, by razem z rodakami bronić kraju. Gdy tylko zorientowano się, że młody Zygmunt potrafi utrzymać się w siodle, przydzielono go do plutonu kawalerii sztabowej. Być może tutaj historia mogłaby się skończyć. Świeżo upieczony kawalerzysta mógł zostać wysłany na front, a nie będąc ani specjalnie silnym, ani biegłym w posługiwaniu się bronią, prawdopodobnie by wojny nie przeżył. Jednak któregoś dnia do koszar przyszedł nietypowy list. List napisany przez Zygmunta Kamińskiego, nota bene twórcę obecnego wzoru godła Rzeczypospolitej Polskiej. W swoim liście prosił on o zwolnienie ze służby kawalerzysty Zygmunta Tarło. Twierdził bowiem, ponad wszelką wątpliwość, iż Zygmunt Tarło jest w rzeczywistości jego żoną, która kilka miesięcy wcześniej ogoliła swe bujne loki i ubrała męski strój, by zaciągnąć się do wojska.

Zofia Trzcińska-Kamińska w swoim żywiole. fot. /www.dziennik.com/
Zofia Trzcińska-Kamińska przeżyła wojnę. Jedną, a potem drugą. Jest jedną z bardziej znanych polskich rzeźbiarek i jedną z barwniejszych historii tego miejsca. Tutaj żyła i tutaj tworzyła swoje rzeźby w okresie międzywojennym i w latach 60'tych ubiegłego wieku, gdy dworek udało jej się odzyskać. Przechadzała się wśród kasztanowców i czytała książki nad stawem. Jeździła swoim małym gigiem, który sama powoziła do pobliskiego Jońca na msze. To właśnie jej rzeźba św. Marii spogląda zamyślona na dworek i wita wszystkich naszych gości. Nazywamy ją żartobliwie naszą Bozią. Nie skłamię, jeśli powiem, że to właśnie Bozia przekonała nas do zakupu tego miejsca. Mamy z moją mamą do Bozi stosunek szczególny. Już w pierwszych dniach mama zasadziła przy Bozi krzak róży. Ja? Zdarza mi się przy Bozi przyklęknąć, gdy nikt nie widzi.

Nasza Bozia
Gdy pierwszy raz usłyszałam tę niesamowitą historię, wyobraziłam sobie młodą dziewczynę pełną pasji i wiary w słuszność swoich wartości. Dziewczynę, która w obliczu zagrożenia postanowiła walczyć o swój kraj, choćby nawet w przebraniu mężczyzny. Dziewczynę, która dla swoich ideałów gotowa była porzucić domowe wygody i dopiero co poślubionego męża. Dziewczynę, o której może nawet mówiono, że jest w gorącej wodzie kąpana, ale której nikt nie mógł odmówić siły charakteru. Dziewczynę... po prostu cholernie upartą, o której jej mąż napisał: “wyczuwało się w jej zachowaniu pewność siebie, bezwzględną odwagę, porywczość, prawdomówność posuniętą aż do zadziorności i górujące ponad wszystkim namiętne zaciekawienie życiem... “.

No, sami powiedzcie. Niezły temat na film, co?

Zofia Trzcińska-Kamińska w młodości. fot. /www.dziennik.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz