Park wokół dworku powoli budzi się z zimowego snu.
W okolicy naszego karmnika i budek lęgowych ruch, jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Gdybyście widzieli te pyszne i kaloryczne mieszanki, jakie sypaliśmy do karmnika przez całą zimę... Olej kokosowy z odrobiną miodu wymieszany z nasionami i suszonymi owocami. Nic dziwnego, że u Ptaszyńskich teraz takie poruszenie. Mazurki, bogatki i kowaliki muszą się trochę nalatać, żeby odzyskać dawną linię. To nie żarty, bo zaraz rozpoczną się gody. Trzeba się jakoś prezentować przed wybranką ;)
Na bzach pierwsze pączki. Tylko czekają na odrobinę ciepła, by mogły pęknąć i wylać z siebie całą tłumioną pod śniegiem zieleń. Przechodzę koło nich codziennie i mam ochotę pogłaskać je po gałązkach i uspokajająco powiedzieć:
- Jeszcze tylko chwilka. Poczekajcie. Już niedługo wybuchniecie życiem.
Rozumiemy nasze bzy bardzo dobrze. Sami też musieliśmy zapaść w sen zimowy. Cały dworek wstrzymał na dłużej oddech i, zamiast żyć realizacją śmiałych planów, odłożył je wszystkie do wiosny. Jesteśmy coraz bardziej zniecierpliwieni, a chęć do działania aż buzuje nam pod skórą.
Ale wiosna przyszła, jak to wiosna. Po cichutku, na paluszkach i schowała się za rogiem. Jest już tutaj, choć ukryta. Czeka cierpliwie w kretowisku i w rozmarzającym stawie. Siedzi przycupnięta na gałązce bzu i stroszy piórka. Czeka. Na odrobinę więcej słońca i odrobinę więcej ciepła. I my też czekamy, a razem z nami cały dworek.
Gdy tylko się ociepli (i osuszy), ruszamy z remontem naszej starej chałupiny. Czeka nas nie lada wyzwanie, bo lata zaniedbań zrobiły swoje. Zmiana więźby dachowej, rekonstrukcja tarasu, zupełna zmiana wykuszu i elewacji. Trzeba zadbać o piwnice i osuszyć fundamenty. A we wnętrzach zaprowadzić porządek iście dworkowy.
Ale przecież nie samym dworkiem to miejsce żyje. Dworek jest niewątpliwie jego sercem, ale na wiosnę musimy też zadbać o cały park. Na pierwszy rzut idą sady. Biedne, zapomniane i przerośnięte sady, które już nawet nie miały siły owocować. Będziemy strzyc, będziemy nawozić, szczepić i... mówić do naszych jabłoni. Bo nie wiem, czy wiecie, ale gdy się do roślin mówi, to lepiej rosną i owocują. Tematów do rozmów na pewno nie zabraknie. Tyle się w tym życiu dzieje i tyle wydarza. I tyle to wszystko rodzi nadziei i wątpliwości.
Gdy już zadbamy o jabłonki, bierzemy się za schorowane kasztanowce. Ponad stuletnie olbrzymy, które są (obok alei akacjowej) wizytówką naszego parku. O naszej walce z perfidnym szrotówkiem kasztanowcowiaczkiem już pisałam. W tym roku ruszamy do walki z nim uzbrojeni w ciężki sprzęt. Taśmy z lepem już zakupione.
Na leczenie czekają również stawy. Na chwilę obecną to właściwie sadzawki błotne. Ale jeśli się ma pod opieką stawy, nad brzegiem których dawniej czytywała swoje książki Zofia Trzcińska-Kamińska... No, cóż. Oczyszczenie ich i wypielęgnowanie to kwestia honoru ;)
Na koniec trzeba jeszcze będzie uprzątnąć cały park z niepotrzebnych chaszczy i chwastów, zrobić nasadzenia tam, gdzie aż się prosi by coś rosło i cieszyło oczy i przełożyć bruk, bo miejscami przypomina bardziej poligon niż zabytkową aleję.
Co tu dużo gadać. Czeka nas ogrom pracy. I chyba brakuje nam piątej klepki, bo gdy tylko myślimy o tym nawale zadań, buzie nie przestają nam się uśmiechać. I zupełnie jak te bzy- chęć do życia aż nas rozsadza od środka. Czekamy tylko na wiosnę, by wybuchnąć i ruszyć do działania.